"Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."
O wyjeździe misyjnym myślałam od zawsze. Będąc dzieckiem, podziwiałam misjonarzy, którzy dzielili się swoimi doświadczeniami z życia na misji na Niedzielach Misyjnych. Zawsze coś w takim życiu mnie pociągało. Planowałam, że wyjadę zaraz po liceum, żeby sprawdzić swoje powołanie. Jednak w liceum zaczęłam spotykać się z Mieszkiem, a pragnienie wyjazdu odsunęłam na dalszy plan. Kiedy trzy lata później, w marcu, Mieszko powiedział mi o powołaniu do kapłaństwa, o tym, że czuje, iż woła go Bóg – zdecydowałam, że jest to dobry moment, żeby zająć się na poważnie także pragnieniem, które i ja od dawna nosiłam w sercu.
Jestem przekonana, że wszystko, co działo się od tamtej chwili, było kierowane przez Boga. Cały czas modliłam się, żeby było tak, jak On tego chce. W czerwcu poznałam misjonarkę Kasię Jawor, która została wysłana ze swojej diecezji do Peru. To ona powiedziała mi, że w Peru jest ogrom pracy do wykonania i każda para rąk się przyda. Byłam z nią w kontakcie. We wrześniu na rekolekcjach ignacjańskich zdecydowałam, że w roku akademickim, który właśnie się zaczynał, wezmę urlop dziekański na studiach i oddam ten rok całkowicie Bogu. Modliłam się, żeby ten czas wyglądał właśnie tak, jak On tego chce. Czas przed wyjazdem był pełen wątpliwości, ale starałam się ufać i być cierpliwa. Wspierało mnie w tym czasie wielu moich przyjaciół i rodzina. Szczególnie wdzięczna jestem mojej mamie, które zawsze była dla mnie przykładem wiary, a wtedy w szczególności czułam jej wsparcie. Wzruszyła mnie bardzo pomoc nauczycieli oraz rodziców uczniów Szkół Sióstr Prezentek, a przede wszystkim Siostry Dyrektor, która, kiedy tylko dowiedziała się o moim pragnieniu wyjazdu, bardzo mi pomogła. Podczas zebrania rodziców zorganizowała zbiórkę pieniędzy – bez nich wyjazd nie byłby możliwy. Także szkolny chór SPONTAN dochód ze swojego koncertu charytatywnego przeznaczył na potrzeby wyjazdu. Byłam i jestem bardzo wdzięczna wszystkim dobroczyńcom.
W końcu, po długim czasie oczekiwania i przygotowań – w marcu – udało mi się wyjechać do Peru. W miejscu, do którego trafiłam, zakochałam się od pierwszego wejrzenia, chociaż to, co tam zobaczyłam, wzbudzało we mnie smutek. W dzielnicy, w której mieszkałam, większość ludzi żyje w nieocieplonych domach zbudowanych z desek, gdzie nie ma toalety ani bieżącej wody. Ich “domki” stoją na stromych piaskowych pagórkach, które są niebezpieczne dla bawiących się tam dzieci. Rodziny kilku- lub kilkunastoosobowe mieszkają często w jednym pokoju. Brak jest tam prywatności, ze względu na to, że te małe domki są do siebie wręcz przyklejone. Pierwsze dwa tygodnie spędziłam, pomagając Kasi, która na co dzień organizuje rekolekcje dla mieszkańców dzielnicy oraz wydaje przetłumaczone na hiszpański książki przekazujące katolickie wartości. Podczas tych pierwszych tygodni starałam się też jak najlepiej oswoić z językiem hiszpańskim. Chociaż nie umiałam wtedy jeszcze w tym języku mówić, to jednak dużo już rozumiałam.
Po czasie spędzonym z Kasią trafiłam do domu dziecka, w którym spędziłam kolejne 5 miesięcy. Casa Hogar Juan Pablo Magno to dom dziecka o bardzo wysokim – jak na warunki peruwiańskie – standardzie. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowałam się tam zamieszkać – ważne było i to, że mogłam tu korzystać z sakramentów. Dodam, że w Peru w wielu miejscach jest za mało księży w stosunku do liczby wiernych, którzy nie zawsze mogą uczestniczyć we Mszy Świętej. Ja natomiast miałam tą łaskę, że codziennie uczestniczyłam w odprawianej przez naszego księdza z domu dziecka Mszy Świętej. Moją codzienną pracą była pomoc w domu dziecka, który od początku stał się bliski mojemu sercu. Jest to dom dla dziewczynek zabranych od rodzin, w których były wykorzystywane seksualnie.
Jest ich tam 16, w wieku od 5 do 21 lat. Ze względu na brak środków wszystkimi dziećmi zajmuje się jedna opiekunka, która stara się zaspokoić wszystkie ich codzienne potrzeby. Oddaje tym dziewczynkom całe swoje życie, co nie zmienia faktu, że w pojedynkę nie jest w stanie dać każdej z osobna wystarczająco dużo miłości i opieki. Właśnie tam widziałam ogromną potrzebę pomocy, dlatego od razu zdecydowałam, że jest to miejsce, gdzie chcę zostać. Moja praca polegała głównie na pomocy dziewczynkom w zadaniach domowych. Wiele z nich w wieku 10 lat nadal nie umie czytać i pisać. Pomagałam także w sprzątaniu, organizowałam zabawy, często razem modliłyśmy się i śpiewałyśmy. Ze względu na biedę i poprzednie złe warunki bytowe wiele dziewczynek cierpiało na choroby skóry, grzybice i inne dolegliwości. Do moich obowiązków należało także odprowadzanie moich podopiecznych do lekarza oraz zakup leków.
Pomoc w miejscach, o których piszę, była dla mnie ogromną radością, a czas spędzony w Peru – przepięknym prezentem od Boga, przepełnionym spokojem i Bożą Miłością. Wiedziałam, że jestem na właściwym miejscu. Polecam każdemu taki wyjazd. Uważam, że taki z pozoru “stracony” rok, pół roku czy nawet miesiąc, pomaga dostrzec, co w życiu jest naprawdę ważne. Mając takie doświadczenie, możemy wracać do niego przez całe życie. Mnie ten wyjazd nauczył dużo większego niż wcześniej zaufania Bogu oraz dał pokój serca. Będąc bogatszą o doświadczenie tego, że największym szczęściem jakiego doświadczyłam, jest dawanie innym pomocy i miłości, wiem, że zawsze w życiu mogę być szczęśliwa, bez względu na okoliczności. Dużo mniej martwię się o rzeczy materialne i o swoją przyszłość. Wyjazd pomógł mi zdecydować o zmianie studiów oraz dał więcej pewności siebie w rozwijaniu pasji. Nauczyłam się też hiszpańskiego, co jest dla mnie wielką radością. Ze względu na to, że w Peru czułam się bardzo spełniona i robiłam to, o czym marzyłam, wyjazd stamtąd był dla mnie trudny. Jednak wiem, że na pewno jeszcze tam wrócę !!!
Natalia Olczyk
Do wakacji zostało: